Plaża za parawanem, czyli nadbałtycki trend wśród plażowiczów
Wybieramy się nad polską plażę. Cała rodzina jest spakowana, GPS oznajmia, że za sto metrów będziemy u celu, każdy chwyta ręcznik, klapki i stroje i w końcu opuszczamy auto. Bryza morska uderza nasze nozdrza, a szum wody i śmiechy pluskających się dzieci zachęcają do podążania w kierunku północnym. Przedarłszy się przez betonowy parking i deptak, zaczynamy stąpać po rozgrzanym piasku. Na horyzoncie majaczy spokojne morze. Jednak gdy przyjrzymy się lepiej, ogarnia nas przerażenie - żeby się do niego dostać, trzeba zmierzyć się z innym morzem. Morzem parawanów.
fot. wykop.pl
Jest to scenariusz dość stereotypowy, jednak – czy nie prawdziwy? W ciągu ostatnich dwóch lat na polskich plażach pojawiło się niepokojące zjawisko, które koniec końców nazwano „parawaningiem”. Końcówka „ing” z języka angielskiego świadczy o tym, jakoby była to czynność. I w pewnym sensie tak jest. Uprawianie parawaningu to rozstawianie ogromnej liczby parawanów, które nasi rodacy upodobali sobie jako wyposażenie absolutnie niezbędne do plażowania. Ich pierwotną funkcją było osłanianie przed wszędobylskim piaskiem i w pewnym stopniu przed słońcem, jednak współcześnie parawany nabrały zupełnie nowej funkcji. Stanowią ogrodzenie, którym odcinamy się od sąsiadów. Sąsiedzi zaś odcinają się od kolejnych, kolejni od następnych, a następni od jeszcze innych i tym sposobem cała plaża w mgnieniu oka zastawia się kolorowymi przepierzeniami. Jaki jest cel i przyczyna tego typu zachowań?
Sprawa jest dość oczywista: letnie urlopy są dla wielu odskocznią od szarej i męczącej codzienności. Spracowany człowiek, który po całym roku użerania się ze środowiskiem zawodowym, zamierza w końcu wyjechać na wakacje, prawdopodobnie nie myśli o niczym innym jak tylko o chwili prywatności i odrobinie świętego spokoju. Cieszy się z możliwości nieoglądania twarzy o gburliwym wyrazie, podobnych tym, jakich pełno w pracy. Jednak rzeczywistość często okazuje się inna, a ludzie, którzy przyjechali na plażę w takim samym celu, zaczynają zakłócać nasze idylliczne wyobrażenia o spędzaniu czasu wyłącznie w gronie najbliższych. I wówczas sięgamy po parawan. Umocowawszy go solidnie w piasku, barykadujemy się od reszty świata, fundując sobie namiastkę wymarzonej samotni. Problem nie wybiłby się na czołówki gazet, gdyby wszyscy nie wpadli na podobny pomysł w tym samym momencie. Efektem staje się wspomniane wyżej morze parawanów. Dosłownie.
fot.polityka.pl
Czy izolacja w miejscu publicznym powinna w ogóle być możliwa? Przecież decydując się na wyjazd nad morze, bierzemy pod uwagę fakt, iż będą tam całe tłumy innych ludzi. Jeśli naprawdę chcemy spędzić czas wyłącznie z rodziną, możemy obrać inny cel podróży. Tymczasem Polacy nie zamierzają odpuścić plażowania nad Bałtykiem i uparcie trzymają się wyznaczonych przez siebie planów. Kuriozalną staje się sytuacja, kiedy to delegacja rodziny udaje się na plażę w godzinach bladego świtu tylko po to, by zająć pozostałym najlepszy kawałek piasku na popołudnie. Parawany potrafią stać nad morzem od rana, głosząc nieme: „Tu jest zajęte” i oczekując cierpliwie na resztę rodziny, która dołącza do nich porą poobiednią. Nie muszą się spieszyć, przecież ten fragment plaży sobie zaklepali.
Dlaczego to zjawisko staje się popularne dopiero teraz? Najprawdopodobniej działa na zasadzie swego rodzaju mody. Ktoś kiedyś podejrzał, że sąsiad wpadł na dobry pomysł z zastawieniem swojego koca parawanem i sam również pragnął tego spróbować. Parawanów przybywało, a wraz z ich liczbą rosła liczba ich zwolenników. W pewnym momencie dziwnie było nie mieć żadnego ogrodzenia od reszty sąsiadów – człowiek mógł odnieść wrażenie, że jest nagi, nieosłonięty, wystawiony na wpatrujące się w niego oczy publiczności. Wszyscy mają modne parawany, to i ja będę miał! - w ten sposób parawaning szybko się przyjął, pozyskując rzesze zwolenników. Jak można przypuszczać, nie brak jednak przeciwników takich zachowań. Plażowicze są oburzeni „zaklepywaniem” miejsca przez parawan i często wytykają ogrodzonym to, że zagarnęli dla siebie zbyt dużo przestrzeni. Plaża jest bowiem miejscem publicznym i powinna być w równym stopniu dostępna dla wszystkich. Kto pierwszy zajął miejsce bliżej wody, ten lepszy, jednak wykorzystywanie do takich celów parawanów ustawianych nad ranem wymyka się z zasad fair-play.
Nie istnieje żaden przepis, który nie pozwalałby na usunięcie ustawionego parawanu, jeśli nie ma przy nim jego właścicieli. Jednak to z kolei może wzbudzić jeszcze większe niezadowolenie, a nawet wybuch kłótni czy rękoczynów. Władze zastanawiają się jak zaradzić problemowi parawaningu. Być może w przyszłości kolorowe barykady staną się nielegalne? Jednak i tym wizjom sprzeciwiają się plażowicze, wysuwając na front argument iż każdy ma prawo do swojej przestrzeni osobistej, której nikt nie powinien zakłócać. Plażowanie zaczyna więc być postrzegane jako czynna interakcja z innymi ludźmi. Leżenie ręcznik w ręcznik przestaje być uważane za naturalne prawo publicznego kąpieliska – teraz uznaje się to za wadę i niedogodność, a takim, jak wiadomo, trzeba zaradzać. Póki co, nie zanosi się na to, by parawany zniknęły z polskich plaż, a nasi rodacy w cudowny sposób otworzyli się na swoich sąsiadów, obalając wzniesione przez siebie mury. Kiedy następnym razem wybierzemy się nad morze, bądźmy przygotowani na kluczenie w labiryncie kolorowych ścian. Jeśli nam się poszczęści, być może ponad tyczkami i płachtami materiału dostrzeżemy fragment wody i z satysfakcją napawamy się urlopowym widokiem. Bo przecież o taki właśnie chodziło. Prawda?
Michalina Reda